Jest noc z 12/13 grudnia. Z nasłuchu dowiadujemy się o jakichś działaniach MO. Podawane są kryptonimy: BESKIDY, KARPATY, SOKOLNICA 15, ELBRUS 15, AS 53, AS 13, AS 23, WICHURA, HIMALAJE, ANDY, KASPROWY, BESKID, RYSY, AR 15, ARARAT, URAL, ALPY. Ponadto słuchamy rozmów pomiędzy jednostkami pływającymi a rodzinami. Wynika z nich, że spodziewany jest powrót tych osób do domu we wtorek lub środę. Jest jakiś niepokój. Przychodzi do ZR [Zarządu Regionu] zdenerwowana kobieta i mówi, że dom K. Krementowskiego jest otoczony przez MO. Nie mogą dostać się do środka. Również z nasłuchu ta informacja zostaje przechwycona. MO dostaje polecenie wyłamania drzwi. Nie bardzo to im się udaje. W domu są dwa ogromne psy. Sąsiedzi potwierdzają. (nieczytelne) okna – krzyczą, tłuką po rurach i rynnach metalowymi przedmiotami. Jedziemy z Andrzejem [Składowskim] na skróty zobaczyć, co tam się dzieje. Rzeczywiście. Stoi buda pełna milicji, po podwórkach przyległych kręcą się ludzie „bezpieki”, wszędzie w oknach światła i ludzie stoją na ulicy. Wracamy. Przechodząc koło budy, widzimy jak milicjanci wychodzą z niej i (nieczytelne) idących w kierunku Jaśkowej Doliny. Przed wejściem i w pobliżu ZR stoją jacyś cywile. Jeden z nich podchodzi do mnie twierdząc, że jest oficerem WP i chciałby przekazać komuś jakieś informacje, idzie ze mną na górę. Na dole przed wejściem zostaje (nieczytelne) Arturem [Pisarskim]. „Cywil” idzie na rozmowę z Aramem [Rybickim]. Oczywiście jest podstawiony z „bezpieki”, ale tego jeszcze nie wiemy. Około godziny 1.15 zastajemy zaalarmowani przez Andrzeja i Artura, którzy przybiegli na górę, że pod budynek ZR zajechało kilka bud i dwa autokary, z których wysypuje się milicja. Wychodzimy szybko na balkon. Na dole pełno milicji, błyskawicznie otaczającej ciasnym pierścieniem nasz budynek. Jest ich ok. 300 – 400. Rysiek [Czajkowski] uruchamia nagłośnienie i przez mikrofon wzywa pomocy, alarmując wszystkich pobliskich mieszkańców. Andrzej włącza reflektor i oświetla stojących wokół budynku milicjantów. Wyłączają światło. Wzywamy pomocy przez ręczny megafon. Są już na naszym piętrze. Wyłamują drzwi, kratę i wpadają do pomieszczeń centrali telefonicznej, telexu i RAS-u [Radiowa Agencja Solidarność]. Żądają wydania wszystkich kluczy. Niektórzy mają w rękach łomy i siekiery do wyważania drzwi. Szczególnie ruchliwi są dwaj cywile i jeden mały w rozpiętym i drugi wysoki o nieciekawym spojrzeniu. Każą nam ubierać się i wychodzić. Zabierają megafon. Biorę papierosy, portfel i klucze. Schodzimy po schodach. W odległości ok. 30 m stoi „buda” z otwartymi drzwiami a do niej prowadzi szpaler milicjantów. Siadamy. Trochę ciasno. Jeden z milicjantów zapowiedział, że Artur „dostanie w mordę”. Jedziemy w kierunku Oliwy i przez skrzyżowanie na ul. Kościuszki i Grunwaldzkiej zawracamy w kierunku Gdańska. Przejeżdżamy koło budynku ZR, widzimy światła w oknach. Niewątpliwie myszkują po pokojach. Przyjeżdżamy do komendy MO w Pruszczu Gdańskim. Po dłuższym postoju przed ich budynkiem samochód podjeżdża tyłem do wejścia i każą nam wychodzić. Z znów szpaler do drzwi. Widzę znajomego milicjanta, kolegę z lat szkolnych – Janka Brodę, który kiedyś mieszkał w Pszczółkach. Wprowadzają nas do świetlicy i każą siadać na krzesłach. Czekamy w asyście młodych milicjantów. Pojedynczo biorą nas na przesłuchania. Idę pierwszy. Podaję dane personalne i odmawiam jakichkolwiek zeznań. Idą inni. To samo. Milicjanci coraz częściej rozmawiają z nami. Robią się coraz bardziej rozmowni. Są też ostrożni. Czegoś się boją. Jest już dzień, niedziela. Przynoszą nam oranżadę tzn. milicjanci. Robią się coraz bardziej rozmowni. W świetlicy, w której przebywamy, stoi telewizor. Nie mamy żadnych wiadomości. Programu w TV również nie ma, mimo iż jest to niedziela. Każdy, kto chce wyjść do toalety jest pilnowany przez milicjanta. Punktualnie o godzinie 12.00 nadają w TV przemówienie Jaruzelskiego. Dowiadujemy się oficjalnie o wprowadzeniu stanu wojennego. Po raz drugi wywołują na przesłuchanie, usiłując dać do podpisania jakieś oświadczenia. W godzinach popołudniowych jesteśmy już bardzo głodni. Milicjant (b. grzeczny) wyprowadza po pięć osób do kantyny na posiłek. Można kupić bigos i herbatę, którą zresztą niektórzy z nich nam przynosili do świetlicy. Oglądamy program w TV tzn. „Dziennik specjalny”. Później kładziemy się na podłodze, aby jakoś się przespać. Nie wiemy, co nas czeka.
Przed północą z niedzieli na poniedziałek budzą wszystkich i każą się ubierać. Wsiadamy do okratowanego samochodu więźniarki. Konwojuje dwóch milicjantów. Jeden z nich to wspomniany już kolega szkolny. Nie chcą powiedzieć, dokąd jedziemy. Przejeżdżamy przez Orunię, Gdańsk, Wrzeszcz, Oliwę i Sopot, a w Gdyni skręcamy na ul. Śląską i dalej Czerwonych Kosynierów. Przez cały czas wewnątrz więźniarki jest bardzo gorąco. Więźniarka jest przedzielona na pół. W sąsiedniej części jadą kobiety. Jest nas dziesięciu, po pięciu na wąskich drewnianych ławkach. Co jakiś czas spoglądam przez szparę wentylacyjną. Jest mroźna i jasna noc. Jedziemy w kierunku Wejherowa. Dalej skręcamy, wyboistą drogą jedziemy przez las. Wreszcie zatrzymujemy się. Przez szparę widzę mury więzienne i wieżyczkę strażniczą. Przy wysiadaniu podaję karteczkę znajomemu milicjantowi Brodzie, aby w jakiś sposób zawiadomił moją żonę. Nie wiem czy to zrobi. Nie dowierzam im. Szpaler, brama i już jesteśmy wewnątrz niskiego okratowanego budynku. Tu spisują nasze personalia, zabierają do depozytu moje dokumenty, zegarek, zapalniczkę, znaczki „Solidarności” oraz pieniądze. Wolno zatrzymać przy sobie tylko papierosy i grzebień. Robią zdjęcia z trzech pozycji i biorą odciski wszystkich palców oraz dłoni jak przestępcom. Wprowadzają do cel. Idę korytarzami w asyście funkcjonariusza MO i służby więziennej. Co chwila kraty. Cela 33. To tutaj będę przebywał. Jest nas 11. Cela duża, przygotowana na 16 osób. A więc jesteśmy w Zakładzie Karnym w Wejherowie – oddział w Strzebielinku, jako internowani. W dzień dowiadujemy się, że jest tutaj cała „krajówka” a także inni działacze ze Słupska, Elbląga, Trójmiasta oraz pracownicy różnych szczebli w zarządach i komisjach zakładowych. Na podstawie zebranych wiadomości z innych cel koledzy z BIPS-u [Biuro Informacji Prasowej Solidarność] wydają serwis, który zostaje odczytany przez okno. Śpiewamy. Wyżywienie jest niezłe. Wyprowadzają nas na spacer. Śniegu jest bardzo dużo i dosyć mroźno. Przez zakratowane okna widzimy sąsiedni blok i las za murem z wieżą strażniczą.
Wtorek, 15 grudnia. Brakuje nam szczoteczek do zębów, pasty, papieru toaletowego i wielu innych przedmiotów codziennego użytku. Około południa wszystkie cele dudnią w drzwi i kraty okienne kubkami i talerzami. Komendant zapewnia, że wszystko otrzymamy. W celi 35 puściły drzwi od wstrząsów w trakcie uderzeń taboretami. (nieczytelne) przydziale papierosów. Dostali wszyscy. Piszemy listy do domów. Z okazji jedenastej rocznicy Grudnia robię plakaty, które naklejamy przez mydło na drzwi oraz dostarczamy do sąsiednich cel. Dwa z nich są naklejone na deseczki od szafek i wywieszamy je na kracie za oknem w dniu następnym.
[Środa], 16 grudnia. Dostaliśmy głośnik, przez który odczytano nam zakaz obchodów rocznicy grudniowej. Wolno zaśpiewać tylko hymn państwowy i jedną pieśń kościelną. O godzinie 12.00 śpiewamy hymn i „Boże coś Polskę”. Idziemy do łaźni. Wydano nam czyste ręczniki. O godz. 18.50 jeden z funkcjonariuszy ZOMO zrywa nasze plakaty przymocowane do kraty. Były to dwa plakaty, na których widniał symbol pomnika gdyńskiego Ofiar Grudnia, a na drugim napis: „Oby nigdy do nas nie strzelano!”. Dowiadujemy się, że z naszego powodu stacjonuje tutaj oddział ZOMO ze Szczytna. Każą codziennie wieczorem wystawiać okrycia wierzchnie na korytarz więzienny. Odmawiamy. Boją się ucieczki. Przychodzi komendant, który usilnie zabiega o to, abyśmy to zrobili. Po naszej odmowie wychodzi z celi i w zdenerwowaniu trzaska drzwiami.
[Czwartek], 17 grudnia. To piąty dzień naszego internowania. Przez głośnik dowiadujemy się o tragedii w kopalni „Wujek” oraz w Gdańsku. Znów polski żołnierz i milicjant kieruje lufę broni do robotnika. Jest siedmiu zabitych i kilkudziesięciu rannych. W Gdańsku kilkaset rannych. Codziennie śpiewamy pieśni stojąc w otwartych oknach poprzez kraty wspólnie z sąsiednimi celami. W związku z wydarzeniami czcimy pamięć poległych górników przez namalowanie czarnych pasków na znaczkach „Solidarności”, które nam uprzednio wydano. Zresztą dostaliśmy z depozytu zegarki, zapalniczki i po 400 zł. Można było zakupić za te pieniądze artykuły spożywcze, proszek do prania, mydło. W nocy lekarze zabierają do szpitala kolegę, który ma ciśnienie 270 – 170. Chyba do Gdańska.
[Piątek], 18 grudnia. Szósty dzień za kratami. Nastroje są dobre. Z innych cel wyprowadzają na spacer. Jest [Janusz] Onyszkiewicz, [Andrzej] Gwiazda, [Jan] Rulewski, [Seweryn] Jaworski i wielu innych. Nawołujemy się głośno pytając o znajomych. Podczas naszego spaceru czcimy pamięć poległych górników, stojąc w milczeniu szeregiem. Spacer – to wydzielony teren na dziedzińcu. Chodzimy ścieżką w śniegu w wyznaczonym kwadracie. Pilnuje milicja i służba więzienna. Wczoraj zrobiłem projekt znaczka pamiątkowego z okazji naszego internowania. Zrobiłem kilkadziesiąt sztuk. Niektórzy funkcjonariusze proszą po cichu, aby im taki znaczek dostarczyć. Od pierwszego dnia pobytu tutaj mamy łączność z sąsiednimi celami poprzez wybicie otworów. W celi 35 wybito otwór zbyt duży i ze zbyt wielkim hałasem. Po zorientowaniu się przeniesiono ich do celi 21. Codziennie z uwagą wysłuchujemy komunikatów radiowych i wiadomości z naszego „nocnika”. Tak nazwaliśmy nasz głośnik. Drzwi naszej celi są pokryte plakatami. Koledzy zrobili drewniany krzyż z listew od taboretu i pomalowany czarną pastą do butów. Obok naszej celi jest kaplica, w której można się modlić. Robimy spis wszystkich internowanych uważając, że może to być potrzebne w przyszłości. Wszyscy napisali już listy do domów. Poinformowano nas, co wolno nam w nich pisać a, co nie. Do dzisiejszego dnia nic nie wiemy o naszych domach i rodzinach. Zabrano nam ławkę i w jej miejsce dostaliśmy taborety. Najprawdopodobniej z obawy, aby nią nie rozbito drzwi lub kraty w oknie. Obsługują nas więźniowie z kilkuletnimi wyrokami. Przynoszą i rozdzielają posiłki, sprzątają korytarze i dziedziniec. Nas do żadnej pracy nie biorą. Całymi dniami (poza spacerem) siedzimy w celi, spędzając czas na dyskusjach, pisaniu. Jesteśmy zgorszeni wystąpieniem przewodniczącego ZR w Słupsku Wojciecha Zierke i [Zdzisława] Rozwalaka z Poznania. Codziennie dostajemy chleb, kawę lub herbatę, margarynę i na śniadanie zupę mleczną. Na obiad zupa i drugie danie z ziemniakami. Dziś po raz pierwszy dostajemy solone masło. Kupiliśmy z tzw. „wypiski” pasztetową i papierosy.
[Sobota], 19 grudnia. Podano komunikat przez głośnik, że od dzisiaj będzie można oglądać program telewizyjny od 18.20 do 23.00 w świetlicy. Codziennie inna cela. Dochodzą do nas wieści spoza radia. Bardzo interesujemy się tym, co dzieje się w Gdańsku. Poczułem się źle, tzn. bolą mnie nogi pod kolanami i całe podudzia. Zgłaszam się do lekarza, który mnie bada i stwierdza, że są to bóle reumatyczne. Dostaję tabletki, które pomagają. Nie mamy żadnych wiadomości od rodzin. Radio podaje wiadomości tendencyjne.
Niedziela, 20 grudnia jest dla nas zwykłym dniem – jak każdy inny. Korzystamy z kaplicy, którą mamy za ścianą. Codziennie rano śpiewamy, stojąc w otwartych oknach. Zabieram się do robienia pieczątki pamiątkowej. Jest to żmudna i precyzyjna praca, ale cieszy. Odciskam kilka, korzystając z tuszu od wkładu z długopisu. Na razie kłopotów z jedzeniem nie mamy. Czas wolny wypełniamy na pisaniu, rozmowach i graniu w karty lub czytaniu książek z więziennej biblioteki. Takich ilości śniegu nie był dawno. Sypie bez przerwy. Święta Bożego Narodzenia spędzimy na pewno tu – w więzieniu. Niektórzy strażnicy są dość rozmowni i przyjemni. Próbujemy jak najwięcej rozmawiać, aby dowiedzieć się czegoś, co dzieje się na zewnątrz. W tym temacie są ostrożni, boją się. W czasie apelu wieczornego robimy im kawał. Gdy wchodzą do celi, aby nas policzyć, stoimy w szeregu milcząc z miskami na głowach. Do późnych godzin nocnych gramy w karty. Zasłaniamy okna kocami i zdejmujemy lampę z sufitu, podłączając ją do gniazda w ścianie, ponieważ światło nam wyłączają.
21 grudnia, poniedziałek. Dziewiąty dzień naszego więzienia. Rano strażnicy zastają na podłodze leżący katafalk zrobiony z taboretów, koca i krzyża. Spod koca wystają buty. Strażnik sprawdza nogą buty, które się przewracają. Śnieg sypie od samego rana. Byliśmy już też w kaplicy. Inne cele są na spacerze, my też zaraz wyjdziemy. Robię projekt drugiej pieczątki. Jest to pieczęć okrągła z emblematem „Solidarności” pod wieżą strażniczą i fragmentem więziennego muru oraz napis: Grudzień 1981 – wokół – obóz internowanych. (nieczytelne). Postanawiam zrobić spis moich rzeczy prywatnych, pozostawionych w Zarządzie Regionu. Piszemy dzisiaj kilka punktów żądań, które zostaną skierowane do komendanta więzienia. Na zasadzie łączności pomiędzy celami dostarczamy różnymi kanałami treść tych żądań do innych cel. Urządzamy sobie wspólną kolację, zestawiając dwa stoły razem, śpiewamy – jest wesoło. O godz[inie] 22.20 wywołują pana Janka Strzeleckiego i każą zabrać ze sobą wszystkie rzeczy. Idzie do domu. Żegnamy się i śpiewamy na odchodne Jankowi „Naprzód Komisjo Krajowa”.
22 grudnia, wtorek. Radio z samego rana podaje fałszywe wiadomości o internowanych. Według radia – możemy się swobodnie poruszać po więzieniu, mając łączność między sobą, łączność z rodzinami, paczki, radio i telewizję. Nieprawda! Jesteśmy zamknięci na klucz w celach po 16, 14-stu. Jest głośnik, a prasa to tylko „Trybuna Ludu”, którą dostajemy, co drugi lub trzeci dzień. Nie wolno nam się porozumiewać pomiędzy celami. Na spacer wychodzimy pilnowani, krążąc po wyznaczonym terenie. Nie mamy wiadomości od naszych rodzin, mimo iż wysłaliśmy listy. Nie wiemy czy one dotarły do adresatów. Tak wygląda prawda. Stukamy do drzwi. Żądamy rozmowy z komendantem, aby wyjaśnił nam te sprawy. Strażnik otwiera. Żądamy rozmowy i spotkania z komendantem. Postanawiamy, że jeżeli żądania nie zostaną spełnione, podejmiemy bardziej skuteczną akcję. Po dwóch z każdej celi zostało oddelegowanych na rozmowę. Niestety – prawie niczego załatwić nie można, ponieważ, jak oświadcza komendant, on jest osobą niekompetentną. Dzisiaj wykonałem drugą pieczątkę, którą zacząłem stemplować okolicznościowe karty i pisma. Dzisiaj jest też nasza kolej na oglądanie programu telewizyjnego. I znów „lanie wody” w DTV. Oglądamy program z Andrzejem Kołodziejem. Trochę to mętnawe. I znów dzień następny.
[Środa], 23 grudnia. Śpimy dosyć długo. Prawdopodobnie sypią coś do kawy, jakiś brom czy inne świństwo, bo niektórzy narzekają na bóle głowy i wszystkich ogarnia dziwna senność. Dzisiejszy dyżurny w naszej celi stanął na wysokości zadania. Posprzątał, umył podłogę, ubikację i w ogóle zrobił porządek. O 10.30 przybył do nas ksiądz, przynosząc wigilijne opłatki. Wszedł do celi w towarzystwie majora komendanta. Widocznie boją się, abyśmy nie przekazali jakichś wiadomości bez ich wiedzy. Gdy przeszli do celi 30 – naprzeciw naszej – śpiewamy: „Naprzód Komisjo Krajowa” i krzyczymy „Precz z reżimem”. Wpada zdenerwowany strażnik mówiąc, abyśmy natychmiast przestali. Grozi Arturowi. Odpowiadamy, aby spróbował i dodajemy, że jeżeli kogokolwiek ruszy – rozwalimy drzwi. Głośnik podaje komunikat, że przybył Komendant Wojewódzki MO na rozmowy z przedstawicielami poszczególnych cel. Poszli ci sami, co wczoraj. Przybył zastępca komendanta – dosłowny matoł płk [Zenon] Ring, który nie mógł udzielić konkretnych informacji. Na pytanie zadane w związku z wczorajszą informacją radiową udzieloną przez [Jerzego] Urbana płk Ring odpowiedział, że nie wie skąd Urban miał takie nieprawdziwe informacje. Powiedział, że jego obowiązują rozkazy a nie to, co można usłyszeć w radio. Na pytanie, czy wysłał do Polskiego Radia sprostowanie na ten temat odpowiedział, że jego to nie interesuje. Nie kryją się nawet ze stwierdzeniem, że teraz jest bezprawie. A w ogóle, jeżeli chodzi o jakiekolwiek rozmowy, to jest jedna wielka bzdura. Oszukują nas, kłamią i robią to, co chcą.
[Czwartek], 24 grudnia. Wigilia Bożego Narodzenia. Niektórych odwiedzają rodziny. Docierają do nas paczki z RFN-u przez Episkopat Polski. Przychodzi ksiądz z opłatkiem. Niektórzy dostali od docierających tu rodzin żywność świąteczną. Będziemy się tym wszyscy dzielić. Wieczór wigilijny mamy wspólny. Ustawiamy dwa stoły razem, przykrywamy dwoma prześcieradłami i zastawiamy tym, co jest. Choinkę mamy również. Była możliwość zakupu choinki przez strażników. Śpiewamy kolędy. Każdy z nas jest myślami w domu – wśród swoich, ale trudno, musimy się z tym pogodzić. Komunizm i czerwona partia tylko do takich efektów potrafi naród polski doprowadzić. Lecz prawdy i prawdziwego patriotyzmu oraz wiary chrześcijańskiej nie wyrwą nam z serc. Słuchamy z powagą pasterki przez głośnik oraz bierzemy w niej czynny udział. Długo w noc siedzimy i jeszcze rozmawiamy. Jeszcze wcześniej tj. w czasie kolacji wigilijnej wpuszczają do nas na chwilę kolegów z innych cel. Przychodzi między innymi A[Andrzej] Kozicki potem Józek Patyna, Konrad Marusczyk, L[ech] Dymarski, [Jan] Koziatek, [Karol] Modzelewski i wielu innych. Łamiemy się wspólnie opłatkiem i całujemy się, życząc sobie wzajemnie przyszłej wigilii w lepszej i prawdziwej Polsce. Strażnicy odrobinę odtajali, mamy trochę ulg i więcej swobody. Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia upływa nam na wspólnym śniadaniu, mszy św. z udziałem kapelana oraz rozmowach. Coraz więcej rodzin zostaje powiadomionych o naszym uwięzieniu w Strzebielinku. Dochodzą do nas teraz wieści z zewnątrz. Wysłaliśmy do naszych rodzin listy jeszcze grubo przed świętami. Teraz dowiadujemy się, że nikt ich nie otrzymał. Różnymi drogami zostały wysłane pełne listy internowanych, które sporządziliśmy. Dopiero na tej podstawie społeczeństwo dowiaduje się, gdzie nas szukać.
Drugi dzień świąt jest taki sam jak poprzedni. Coraz więcej rodzin zjeżdża do Strzebielinka. Mam nadzieję, że i do mnie ktoś przyjedzie, ale jak dotąd nikt. Na spacerze dochodzi do małego incydentu pomiędzy nami a zomowcami. W czasie spaceru mamy teraz większą swobodę w poruszaniu się po placu i pomiędzy pawilonami. Odwiedzamy pawilon pierwszy, rozmawiając przez kraty z Andrzejem Gwiazdą, Jackiem Kuroniem, Modzelewskim i innymi. Nie podoba się to trzem zomowców bez czapek i z rękami w kieszeniach. Najmłodszy z nich krzycząc obwieszcza, że dla nas spacer się skończył. Nie wytrzymałem. „Krzyczeć to może pan sobie w domu, a tu może pan być synem niejednego z nas”. Na to zomowiec odpowiada mi, że, mimo iż jest młodszy to na pewno mądrzejszy?! Stwierdzam, że na pewno, bo ma to wypisane na czole. Jest wściekły i jego koledzy również. Leon Stobiecki dobija go: „Stań synu na baczność, wyjmij ręce z kieszeni i podciągnij pas, jak ze mną rozmawiasz! Jestem Oficerem Marynarki Wojennej!” Zdębiał nasz zomowiec. Leon nie jest oczywiście żadnym oficerem, ale działaczem „Solidarności” w MON, w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Jesteśmy górą! Chodzimy sobie, gdzie chcemy. Dla zabicia czasu gramy dużo w karty i czytamy książki. Ja wciąż mam nadzieję, że ktoś z bliskich mnie odwiedzi. Coraz więcej informacji o tym, co się dzieje w kraju dochodzi do nas przez odwiedzających.
Niedzielę, 27 grudnia traktujemy również jak dalszy ciąg świąt. Nie wychodzę na spacer, leżę. Od kilku dni czuję się źle. Chyba jestem przeziębiony. Koledzy z celi troszczą się, przykrywają kocami, podają lekarstwa i herbatę. Bolą mnie całe plecy. Jeden z kolegów pożycza mi gruby sweter, bo swojego nie mam. Brak wody. Przynoszą w baniaku ciemnożółtą ciecz. To ma być woda do picia. Daje się zauważyć, że strażnicy są dla nas bardzo grzeczni, pozwalają na pojedyncze odwiedziny w celach, rozmawiają z nami coraz dłużej i częściej.
Poniedziałek, 28 [grudnia]. Idę do lekarza, od którego dostaję lekarstwa. Pod naszą celę podchodzi Jacek Kuroń. Rozmawiam z nim na temat wiadomości, które do nas dotarły za pośrednictwem innych osób z zewnątrz, że radio WE [Wolna Europa] podało wiadomości o torturowaniu i biciu Kuronia i [Adama] Michnika. Śmiejemy się z tego. Pod nasze okno schodzą się co jakiś czas ze wszystkich cel po pieczątki, podsuwając książki, dokumenty i koperty. Niektórzy do późnej nocy grają w karty.
29 grudnia, wtorek. To siedemnasty dzień naszego więzienia. W dalszym ciągu mam jeszcze nadzieję, że ktoś z mojej rodziny się zjawi, aby mnie odwiedzić. U wszystkich już były rodziny. Nowe wieści dochodzą do nas w dniu dzisiejszym. Otóż dowiadujemy się, że wywiezione zostały w niewiadomym kierunku następujące osoby: Onyszkiewicz, Palka, Gwiazda, Sobieraj, Kuroń, potem Tokarczuk, Rulewski, Jaworski, potem Modzelewski, Wujec, Pietkiewicz, Dymarski, Król i Kijanka. Prawdopodobnie do Warszawy. Na wolność wypuszczono ludzi ze Słupska: Kłobuszyńskiego, Harata, Jóźwiaka, Parniewskiego, Kuliga i Barańskiego. Postanawiamy wszystkie zapiski schować, bo jak się dowiadujemy – przeprowadzają bardzo szczegółową rewizję osobistą, każąc się rozbierać do naga. Na tym kończę ten zapis, a dalsze szczegóły, dotyczące naszych losów spróbuję napisać w późniejszym terminie.
29.12.1981 r[oku], godz[ina] 19.58
Autor, przekazując do Dziennika internowanego swoje notatki obozowe napisał, że po przewiezieniu go do Strzebielinka „zamknięto mnie w celi nr 33. Tam spotkałem się z nieżyjącym dziś profesorem Janem Strzeleckim, który posiadał przy sobie papier podaniowy i cienkopis koloru zielonego. Na moją prośbę użyczył mi tych materiałów, którymi mogłem dokonać tych notatek. Zaznaczam, że moje osobiste rzeczy zostały mi zabrane do depozytu. Zapiski sporządzałem na <gorąco>, od pierwszego dnia mojego uwięzienia, gdy wszystkie szczegóły tych przeżyć miałem świeżo w pamięci.
Zygmunt [Błażek] z <Parszywej Dwunastki>”.