Jan Mur to wspólny pseudonim autorów – Andrzeja Drzycimskiego i Adama Kinaszewskiego
Książkę Dziennik internowanego można kupić w Oficynie Gdańskiej…. http://oficynagdanska.pl/6-katalog
……..Kiedy to było? W drugiej połowie ubiegłego wieku, na koniec festiwalu Solidarności, w epoce Jaruzelskiego, stanu wojennego, niewinności i idealizmu. W innym świecie…
……..Strajki w sierpniu 1980 roku przyniosły nadzieję. Żyliśmy wtedy w jakimś wyśnionym świecie. Obudzenie było brutalne. Nastał stan wojenny, który dla wielu z nas oznaczał internowanie. Uwięziono nas w obozach, pięknie nazywanych przez propagandę peerelowską ośrodkami odosobnienia. Zamknięto w nich około dziesięciu tysięcy osób, drugie tyle siedziało w więzieniach. Obóz w Strzebielinku był jednym z największych i najdłużej funkcjonujących, w ciągu 375 dni przeszło przez niego 501 internowanych.
……..Potrzeba zapisywania codziennych doświadczeń obozowych była instynktowna. I to nie dla historii, ale dla siebie, może najbliższych, którzy na początku niewiele wiedzieli, co się z nami dzieje. I tak przez cały rok dzienne zapiski różnymi nieoficjalnymi drogami docierały do adresatów. Zapisywało się na używanych wówczas cieniutkich bibułkach do skrętów papierosowych. Łatwo było je schować i przekazać na widzeniu z najbliższymi, wciskając je w szampony, mydła, słoiki, margaryny, mielonki…
……..Wiosną i latem, a później aż do zamknięcia obozu od czasu do czasu nad Strzebielinkiem przelatywały pojedyncze samoloty wojskowe. Rozpoznawane były po swoim huku, który z daleka docierał i roznosił się po całej okolicy. Na niskim pułapie nad obozem latały Iskry, natomiast wyżej nowoczesne MIG-21. Niekiedy piloci robili nad obozem kółko lub efektowną beczkę, albo zwyczajnie machali skrzydłami samolotów. Czekało się na nich, bo miało się świadomość, że tam w górze latają jacyś fajni faceci. Ich pojawienie się na niebie dodawało otuchy…
……..…….……..……...……....…Jan Mur
13 grudnia 1981 roku, niedziela
……..A więc jestem w więzieniu. Za co? Jakie to przestępstwo popełniłem? Leżę na łóżku i stale zadaję sobie te pytania. O to samo pytają moi współtowarzysze niedoli. Nie, tego nie można zapomnieć. Trzeba to wszystko opisać. Ale nie z jakiejś tam oddali, a codziennie. Coś na kształt dziennika. Rozmowa z samym sobą. Musi zastąpić oddalenie od najbliższych. Na jak długo? Trzeba najpierw uporządkować chronologię wydarzeń.
……..Po północy wracam z krajówki do domu. W drodze zastanawiam się, czy gdzieś nie zniknąć. Zadaję sobie jednak pytanie – dlaczego się boję? Ostatecznie posiedzę sobie najwyżej po raz pierwszy przez 48 godzin w areszcie. Z pewnością chodzi o postraszenie ludzi związanych ze Związkiem. W końcu nie można rządzić tym społeczeństwem bez słuchania jego głosu. Do końca przełamuję się, nie widząc po drodze jakiegoś specjalnego ruchu milicji. W domu mamy gości. Już jednak śpią. Ze spokojem zjadam więc spóźnioną kolację. Po dwóch dniach przysłuchiwania się obradom krajówki jestem bardzo zmęczony. Zasypiam natychmiast. Budzi mnie dzwonek u drzwi. Na pytanie – kto tam? słyszę: milicja. Rzeczywiście, przez wziernik widzę trzech mundurowych i jednego cywila. Odsyłam ich do rana. Od razu próbują wyważyć drzwi. Otwieram. Wpadają do przedpokoju i ciasno mnie otaczają. Najpierw są agresywni, później trochę się uspokajają. Żądam nakazu aresztowania; w odpowiedzi cywil, który, jak się zorientowałem, jest szefem całej tej akcji, mówi, że jestem zatrzymany na podstawie jakiegoś nieznanego artykułu 42. Precyzuje przy tym, że nie jestem aresztowany, ale internowany. Pokazuje mi decyzję o internowaniu. Czytam w niej, że mam być w Strzebielinku lub w Czarnem. Ubieram się, łykam trochę mleka, żona daje mi kawałek chleba, szczoteczkę i pastę do zębów. Wszystko inne cywil każe zostawić. Zegarek wsuwam jednak do kieszeni. Przerażone dzieci i żona patrzą, jak mnie wyprowadzają.
……..Wieźli mnie samego w zimnej nysce, najpierw przez miasto, po drodze minęliśmy siedzibę regionu – stało tam pełno milicjantów – potem skręciliśmy na Słowackiego. Odruchowo spojrzałem na zegarek – dochodziła czwarta. Podczas jazdy młody milicjant próbował nawiązać rozmowę. Miałem wrażenie, że jedziemy na lotnisko. Odprężyłem się, gdy zjeżdżaliśmy na trójmiejską obwodnicę. Myślałem, że jedziemy do Wejherowa. Zostaje ono jednak z boku, wjechaliśmy w jakieś lasy, przy drodze mignęła nazwa Piaśnicy. Po dwóch godzinach jazdy, z błądzeniem, zakopywaniem się w śniegu, podjechaliśmy pod wysoki mur. Przy wejściu napis: Zakład Karny Oddział Zewnętrzny Więzienia w Wejherowie w Strzebielinku. Dookoła wysoki szary mur, na rogach wieżyczki strażnicze, reflektory, karabiny. Mój „opiekun” prowadzi mnie do jakiejś sali. Robią mi zdjęcia z trzech stron, biorą odciski wszystkich palców i obu dłoni. Każą to podpisać. Jestem oszołomiony. Czekając na kolejne wydarzenia, a później zdawanie rzeczy do depozytu (wszystko, co tylko miałem przy sobie, w tym też zegarek), spotykam znajome twarze. Nie pamiętam już czyje. Wreszcie wyprowadzają na dziedziniec otoczony wysokim ogrodzeniem z siatki, zakończonej rzędami drutów kolczastych. Za siatką pięć parterowych pawilonów, złączonych korytarzem. W oknach kraty. W dyżurce dostaję przydział do swojej celi. Po drodze jeszcze lekarz. Pyta mnie: „Skąd się znamy?”. Nie mogę sobie przypomnieć. Klawisz prowadzi mnie długim korytarzem, po którego obu stronach rozmieszczone są cele. Jest ich 12. Korytarz zaczyna się i kończy kratą sięgającą sufitu. Szczęka klucz, za chwilę zamykają się za mną grube, obite blachą czy też całe żelazne drzwi. Rząd ośmiu piętrowych łóżek przy ścianie, w której umieszczone są dwa okratowane okna. Najpierw pomyślałem, że jestem tu sam, ale zobaczyłem kolegę, z którym rozmawiałem w stoczni zaledwie przed paroma godzinami. Zrobiło się raźniej. Cela zapełniała się szybko. Do wieczora mieliśmy komplet: 16 osób, istna wieża Babel – robotnicy, inżynier, nauczyciel, prawnik, dziennikarz, uczeń i rozmaici funkcyjni działacze Związku. Przez okno widać wprowadzane kobiety. Rozpoznajemy Grażynę Przybylską-Wendt i Alicję Matuszewską, obie z Prezydium Komisji Krajowej. Jest Wiśniewska z działu interwencji, Krystyna Pieńkowska z Solidarności nauczycielskiej, Halina Winiarska, aktorka z teatru „Wybrzeże”, Joanna Gwiazda, Joanna Wojciechowicz, filigranowa Alina Pienkowska. Pierwszy posiłek w południe – herbata. Później grochówka. Nakrycie, jeśli tak można powiedzieć, stanowią dwie aluminiowe miski, kubek i łyżka. Naczynia myje się w zlewie, który zamontowany jest wraz z kiblem w rogu celi i oddzielony od reszty „apartamentu” przepierzeniem.
27 grudnia, niedziela
……..W trakcie odwiedzin okazało się, że po Trójmieście krąży uporczywa plotka o tym, że wielu z internowanych w Strzebielinku jest rannych, wymienia się konkretnie z nazwiska – Tadeusza Mazowieckiego, rzekomo nieżyjącego, nawet przez radio zachodnie wraca ta sprawa w wersji, że torturom poddani zostali Kuroń i Michnik. Plotki te oburzały naszych klawiszy: „Jak to, przecież pan Jacek chodzi zdrów i cały, a pan Mazowiecki żyje…”. Również i nam te rewelacje wyglądają na celową robotę, wiadomo czyją… Nie potwierdzają się informacje z pierwszych dni o setkach zabitych czy przetrzymywanych na stadionach pod namiotami.
……..Podczas mszy świętej kapelan zapowiedział odwiedziny gdańskiego biskupa na Nowy Rok.
29 grudnia, wtorek
……..Po południu zaczęto wywoływać z cel członków Komisji Krajowej. W pierwszym rzucie poszli Gwiazda, Onyszkiewicz, Kuroń, Sobieraj, Dymarski i Tokarczuk. Za chwilę Król i Kijanka. W następnym rzucie kolejna czwórka z Rulewskim, Wujcem i Modzelewskim. Ogółem mają wywieźć 16 osób. Obstawa do ich eskortowania bardzo liczna, przez okno widać, że jest uzbrojona. Żegnamy ich okrzykami przez otwarte okno. Wszystko wskazuje na to, że władze chcą mieć tak zwanych politycznych pod ręką.
……..Dzisiejszy dziennik radiowy o godzinie dwudziestej, a zwłaszcza dobór informacji agencyjnych z takich krajów, jak Kuba i Turcja był tak skonstruowany, że równie dobrze pasowały one jako komentarz do ekscesów polskiej junty. Brzmiały tak nieprawdopodobnie, że wszyscy porzucili zajęcia i zaczęli się im przysłuchiwać z uwagą. I podobnie jak przed paroma minutami, gdy przerwano reportaż z zakończenia strajku w kopalni „Piast”, tak i w tym momencie wyłączono nadawanie dziennika. Czy to możliwe, by coś jeszcze „kołatało się” w zmilitaryzowanym radiokomitecie?
26 stycznia, wtorek
……..I jak tu nie wierzyć w najprostsze rozwiązania: pointą wczorajszego walenia było dzisiejsze spotkanie z władzami obozu – majorem Kaczmarkiem i kapitanem Biegajem – na którym zapadła decyzja, że prądu wyłączać się nie będzie i lampki świecą od dziś legalnie. Wczorajszy łomot pobudził wszystkie rodziny funkcjonariuszy więziennych mieszkające w sąsiadującym z obozem bloku, nazywanym przez nas fortepianem, a major był w nocy ściągany do obozu z Wejherowa, by osobiście zadecydować o włączeniu prądu.
……..Dzisiaj z naszej celi wezwano paru ludzi na przesłuchania. Stałą nitką przetykającą wątek obozowego życia są regularne przesłuchania, czyli tak zwane rozmowy prowadzone przez ubeków. Nie są to ludzie zbyt obowiązkowi. Zjawiają się nieregularnie, czasem przed, czasem po południu, czasem przed wieczorem, kiedy już nikt by się ich nie spodziewał. Zasiadają z reguły w świetlicy pawilonowej i rozkładają jakieś papiery, spod których w pewnym momencie wyciągają „lojalkę”, kiedy uznają, że nadszedł właściwy czas. Nasi klawisze mrugając do nas, mówią – już są – a my rozumiemy, o co chodzi.
……..Niektórzy pracują rutynowo, odwalając punkt po punkcie według zaleceń listy pytań i kwestii do poruszenia z delikwentem. Ale są wśród nich i ludzie ambitni, dający niedwuznacznie do zrozumienia, że tak naprawdę ten kraj tylko im zawdzięcza, że jeszcze do tej pory nie rozdrapali go partyjni karierowicze, lądujący pod koniec życia gdzieś na Zachodzie, czy lobby żydowskie obsadzające nadal kluczowe stanowiska w państwie. Według niektórych z nich Jaruzelski jest marionetką i – tak między nami – musimy wspólnie rozglądać się za siłami, które wyciągną ten kraj z bagna. Dają do zrozumienia, że najprostszą drogą naprawy Rzeczpospolitej byłaby współpraca z nimi, a poszukiwanie samodzielnych dróg budowy społeczeństwa jest stratą czasu: oni wszystko kontrolują, wszystko wiedzą i jeśli nie podejmie się ich propozycji – będzie się miało kłopoty. O Solidarności mówią tak, jakby jej już nie było. Według oceny jednego z ubeków rząd zniszczy Związek poprzez demokratyzację kraju i wzrost dobrobytu – wtedy nikomu Związek nie będzie potrzebny. W kwestiach politycznych rozróżniali prawdziwych Polaków, do których sami siebie zaliczali, i żydokomunę, która na nieszczęście tworzy nurt liberalny w partii, a więc nie mogą się zgodzić na kierunek proponowanych przez nią reform. To powoduje sytuację patową we władzach. Po wygłoszeniu swych obłędnych poglądów ubecy odjeżdżali przeważnie z niczym, choć formuły „lojalek” były stale udoskonalane, przypominając w końcu pigułkę do przełknięcia nawet dla dziecka. Ale dla nas liczyło się jeszcze to, komu podpisujemy podsuwane cyrografy, a tego oni już zrozumieć nie mogli…
……..Nowością w wypowiedziach ubeków był ton politycznej odpowiedzialności za kraj. Eksponowali go, stwarzając sobie iluzję, że są czymś więcej niż miotłą w rękach dysponentów. Faktem jest, że jeszcze nigdy dotąd Służba Bezpieczeństwa nie dysponowała taką pełnią władzy, jak w tygodniach stanu wojennego po 13 grudnia. Wydawała się kontrolować wszystko, łącznie z ludzkimi myślami, organizując na wielką skalę podsłuchy, kontrole listów i rozmów, infiltrując środowiska zawodowe, współpracując z kapusiami chętnymi do pozbycia się konkurencji w swoim otoczeniu zawodowym. Niestety przygasa w tym kontekście gwiazda sekretarza gdańskiego komitetu partii Tadeusza Fiszbacha, który w pierwszym dniu stanu wojennego, gdy jeszcze być może spodziewał się przedłużyć swoją kadencję – osobiście dysponował internowanie działaczy niewygodnych w środowiskach, gdzie groziły strajki. Współpracowników bezpieki zatem na każdym szczeblu od stoczni i ośrodka telewizji poczynając, a na komitecie wojewódzkim kończąc – nie brakło. Nie darmo ubecy rozpoczynający kolejne rozmowy witani byli w pawilonach śpiewem: „nierozłączne siostry dwie – partia i SB!”. Choć kreowali się na samodzielną siłę polityczną – nikt jakoś nie palił się do stworzenia wraz z nimi partnerskiego „nowego ładu”. Zresztą mieli innych jeszcze pretendentów do władzy – kadrę wojskowych. A już są następni, trochę z nieprawego łoża grono starych, zawiedzionych ortodoksyjnych działaczy partyjnych. Ideologiczne pitekantropy, których reanimacji już nikt się nie spodziewał. Nieudani docenci, wiekowi byli korespondenci komsomolskich pism, dziwni „działacze kulturalni” z Gdyni – wszystko to, jak wynikało z łam lokalnej prasy, pcha się do władzy na grandę.
……..Z wizyt należy jeszcze odnotować – jedynie dla porządku – przyjazd komisji więziennictwa, która miała przyjmować nasze uwagi dotyczące spraw socjalnych. Istotnie była w jednej z cel i szybko zrezygnowała z dalszych odwiedzin.
9 marca, wtorek
……..Wczoraj miało wyjść dalszych pięciu kolegów. Zostali jednak. Muszą czekać. Wszyscy czekamy. Nikt nie wie, kiedy i w jakich warunkach spotkamy się z najbliższymi. Każdy z nas chciałby jak najszybciej być w domu. Każdy tęskni. Każdy biegłby na to spotkanie, ale też większość z nas, jak i Wy, wie, że nie może ono być za cenę upokorzenia, poniżenia, złamania człowieka. Wiem, że musimy to przetrwać, że musimy z tego wyjść silniejsi, niż byliśmy. Jeszcze nie raz zostaniemy oszukani, jeszcze nie raz będziemy musieli upomnieć się o swoje prawa. Nie można jednak tego procesu zawrócić. Można jedynie go zatrzymać, ale też nie na długo. W końcu wejdziemy na naszą drogę. Może trudną – ale własną.
……..Cenzura obozowa szaleje. Ostatnio wymazała koledze dedykację na nowym egzemplarzu Pisma Świętego: „żeby zawsze zwyciężała Prawda”, wycina fragmenty listów, zamazuje krótkie informacje na pocztówkach, pozostawiając jedynie pozdrowienia i podpis. Niektórzy myślą o powtórzeniu dowcipu jednego z obozów. Sporządzono tam gryps, który, zgodnie z planem, wpadł w ręce klawiszy. Zawierał on krótką informację, że w tym a tym dniu „rodzić ma Honorata”. Przez parę dni w obozie było dla klawiszy ostre pogotowie. Wówczas puszczono drugi gryps z informacją, że „Honorata jeszcze nie urodziła” i żeby nie przyjeżdżali. Dopiero wówczas władze obozowe się zorientowały, że dały się nabrać.
……..Wczorajszy stan obozu: 113 internowanych.
26 kwietnia, poniedziałek
……..Trwa wielkie polowanie na podpisywanie „lojalek”. Jest to ostatnia próba, którą podejmuje kapitan Maciuk przed zapowiedzianymi zwolnieniami dużej grupy osób. Dlatego też uznał, że podanie do wiadomości tej informacji bez załączenia listy zwolnionych stworzy układ, w którym ludzie „zmiękną”, tym bardziej że niektórzy liczyli na zwolnienie już od miesiąca.
……..Zwolnienia z obozu oczywiście związane są z 1 maja i miałyby zostać przeprowadzone z pełnym szpanem, to znaczy z udziałem dziennikarzy z prasy, radia i telewizji. Komenda poszukuje chętnego do powiedzenia w imieniu zwalnianych paru słów do kamery. Tekst „lojalki” proponowany do podpisu tym razem brzmi:
„Oświadczam niniejszym, co potwierdzam własnoręcznym podpisem, że zobowiązuję się ściśle przestrzegać obowiązującego porządku prawnego, a w szczególności nie podejmować jakiejkolwiek działalności szkodliwej dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”.
……..Przypuszczamy, że WRON musi mieć dla opinii publicznej prezent w postaci pewnej porcji zwolnionych i chwyt z podpisem jest tylko jej łabędzim śpiewem. Uświadamiamy to kolegom wzywanym na rozmowy.
……..Spodziewając się telewizyjnego show przy wychodzeniu z obozu, zorganizowaliśmy w świetlicy zebranie, na którym koledzy dysponujący doświadczeniem uświadomili wszystkim, że istnieje jeszcze prawo do własnej twarzy i telewizja będzie działała bezprawnie, jeśli podstępem spróbuje przeprowadzić reportaż. Radzimy wspólnie, jak spławiać ewentualnych „reporterów” nasłanych nam na kark przez ubecj
5 maja, środa
……..Znowu przywieziono czterech nowych z Trójmiasta: studenta z WSM w Gdyni, docenta z Politechniki Gdańskiej, artystę plastyka i kapitana żeglugi wielkiej oraz pięciu reinternowanych z Torunia. Nie są to jeszcze ludzie z majowych łapanek, gdyż zatrzymano ich w ostatnich dniach kwietnia. Wszyscy z Trójmiasta mają – podobnie jak czwórka studentów przywiezionych przedwczoraj – nowy wpis do decyzji o internowaniu: „podejmuje działalność wspierającą działające w konspiracji nielegalne grupy przestępcze”. Nasi nowi koledzy nie znajdowali się na pierwotnych listach proskrypcyjnych.
……..W obozie jest nas już 117.
2 czerwca, środa
……..Niektórzy klawisze stają się wobec nas coraz bardziej otwarci; mówią o swych rodzinnych kłopotach, przynoszą plotki i informacje z komendy. Po raz już któryś powtarzają, że na dwa miesiące przed stanem wojennym przyjechała do Strzebielinka jakaś specjalna komisja, uważnie lustrująca stan obiektów i ich zabezpieczenia. W nocy z 12 na 13 grudnia zeszłego roku przebywającym wówczas tutaj więźniom mówiono, że rozpoczęła się wojna i że mogą być rozstrzelani. Mówiono im to, aby przyspieszyć ewakuację do Wejherowa. Stąd zrozumiałe staje się, dlaczego tak długo czekaliśmy na przeprowadzenie nas tamtej nocy do cel.
……..Gdzieś po głowie kołaczą mi się strzępy kryminalnych teorii o dziwnych relacjach ścigający–ścigany, ofiara–kat i inne pochodzące z przypadkowych lektur i filmów. Coś w nich jest. Z upływem miesięcy internowania i u nas zawiązuje się dziwaczny związek naszej społeczności z klawiszami. Bardzo zróżnicowany w zależności od doświadczeń, jakie mamy z nimi. Jeśli przedtem traktowaliśmy próby ich zbliżenia się do nas jako rodzaj gry, to przecież już wspólna komunia święta w kaplicy obozowej wytwarza jakąś więź, nad którą nie sposób przejść do porządku dziennego – a przypadek taki miał miejsce. Wielu z nich ma pseudonimy, nieraz zaskakująco trafne. „Helmut” – dlatego, że jego idée fixe jest wyjazd do RFN i urządzenie się tam. Nieraz przynosił komuś z naszych listy po niemiecku z prośbą o przetłumaczenie, jeden zaś z kolegów udzielił mu kilku lekcji języka na dyżurce, na którą sprowadził magnetofon i taśmy z nagraniami lekcji. Wkrótce po tym przeniesiono go na bramę. Dopiero pewne wydarzenia pozwalały orientować się w nastawieniu niektórych klawiszy do całej sprawy internowania. W okresie, gdy w obozie czytany był list Stefana Bratkowskiego, stanowiący analizę przestępstw junty i bilans ogromnych strat społecznych, łącznie z biologicznymi, jakie spowodowały – jeden z kolegów nie dość zręczny dał się zaskoczyć przez klawisza, który wyciągnął mu z kieszeni wystający egzemplarz. Spodziewaliśmy się reakcji za kolportaż tego dokumentu, ale list wpadł jak kamień w wodę i nie spowodował żadnych konsekwencji. Myślę, że zaczął krążyć w środowisku klawiszowskim.
……..Jeden z klawiszy pilnujących kolegów w szpitalu w Wejherowie miał z kolei zwyczaj pozostawiania w sali służbowego pistoletu. Ponieważ służba trwała tam 12 godzin, a w okresie wiosenno-letnim było już gorąco, pistolet odznaczał się pod cienką kurtką i stanowił przedmiot zainteresowania chorych. Klawisz, który w trakcie służby chciał korzystać z możliwości prowadzenia „życia towarzyskiego” w szpitalu, a było tu sporo młodych pielęgniarek, nie chciał paradować z „kopytem”. Najlepszym rozwiązaniem wydawało mu się pozostawianie go u internowanych.
……..Bambuła, Maroko, Piwko, Belladonna, Panienka, Prężysty, Boczek, Laufer, Bawół, Zamoza… Było ich wielu i po jakimś czasie wiedzieliśmy, którego z nich się strzec, który jest w stanie tuż przed widzeniem zarządzić idącemu na spotkanie z rodziną „kipisz”, a który przymknie oko, cokolwiek by się nie działo.
26 września, niedziela
Z grypsów obozowych:
20.09.
……..Stan obozu 133. Dzisiaj dotarła do nas wiadomość, że 15 bm. zbiegł ze szpitala w Wejherowie Wojciech Dobrzyński (Mazowsze). Jest to, po Krzyśku Wyszkowskim, który uciekł również ze szpitala 8 sierpnia, drugi tego typu przypadek w naszym obozie. Obydwaj jednak znajdują się nadal w oficjalnej ewidencji obozu i jak na razie żadne konsekwencje nie dotknęły ani nas tutaj, ani kolegów w szpitalu. Wiadomo przecież, jak cenne to miejsce – szpital.
5 grudnia, niedziela
Grypsy z obozu:
4.12.1982
Drogi…
……..Nasza sytuacja ciągle jest niepewna. Nic dokładnie nie wiadomo, kiedy nas puszczą, kto zostanie i gdzie, a lawiny spekulacji nie ma co powtarzać. Ciągle jest nas dużo, stan na dziś: 61 + 6 (na przepustkach) + 5 (w szpitalu), czyli w sumie 72 osoby. Wiemy, że największy obecnie obóz to Białołęka – około 130 osób, a najmniejszy, porównywalny w warunkach do naszego, pod Lublinem, gdzie jest tylko 9 osób. Łącznie obozów jest 12, a stan ogólny obliczany na 600–700. 10 listopada złapano w Warszawie Wojciecha Dobrzyńskiego, który w sierpniu zbiegł ze szpitala w Wejherowie. Podobno podłączono go pod sprawę «kierownictwa RKS w Warszawie». Mamy numer «Playboy’a» z lutego br. z wywiadem Wałęsy (jeśli zdążę do jutra przepisać, to dołączę). Sam pamiętam, jak na pierwszej po zjeździe krajówce odmówił wywiadu tym dwóm pięknym dziewczynom. Wywiad raczej kiepski.
……..Przez «brata» wysyłam ci eksponaty do przyszłego muzeum. Są wśród nich: sztandar Solidarności, godło trzeciomajowe, «podkoszulek patriotyczny», precjoza patriotyczne, mapa terenu, obrazki z wystawy itp. Znajdziesz tam afisze salonu literackiego, które pozwolą ci zorientować się w ilości, terminach i tematyce posiedzeń. Na marginesie – na najbliższe posiedzenie (we wtorek) przygotowana jest poezja Hughesa. Załączam materiał do archiwum o kole młodych internowanych – stowarzyszeniu nieformalnym raczej, luźnym i głównie towarzyskim, ale ciekawym.
23 grudnia, czwartek
……..Dzisiejsze gazety podają informacje o zwolnieniu wszystkich internowanych. Jednak nie wszystkich – Andrzej Gwiazda (Gdańsk) Seweryn Jaworski (Warszawa), Marian Jurczyk (Szczecin), Karol Modzelewski (Wrocław), Grzegorz Palka (Łódź), Andrzej Rozpłochowski (Katowice) i Jan Rulewski (Bydgoszcz) – zostają aresztowani.
24 grudnia, Wigilia
……..„…aż strach, żebyś przyszła, gwiazdo betlejemska. Jak zaświecisz, co będzie, co to będzie…”
……..Zaświeciła… z dalekich Uherc wyszedł do domu Michał Mąsior. W tym roku zdążył na Wigilię do Rybnika. Do Warszawy z Darłówka wrócili Tadeusz Mazowiecki i Bronisław Geremek. Z domu zabrano do aresztu w Gdyni Teresę Remiszewską – sławną żeglarkę. Sierpniowa para – Mariusz Wilk z Bernadetą Stankiewicz – szykują się do wieczerzy w więzieniu na Kurkowej w Gdańsku. Gdzieś obok, w celi (ciekawe, czy będą mogli podzielić się opłatkiem…) Maciek Kopiński, sekretarz redakcji dawnego tygodnika „Czas”.
……..Wszyscy razem zasiadamy do Wigilii…